Dariusz Rohnka
Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu - stary wzór.
Rozdz. 3
Konwergencja - teoria o praktycznych konsekwencjach.
Stosunki dwóch światów: Wschodu
zniewolonego przez bolszewizm i Zachodu panowanego przez
zasadę demokracji układały się na przestrzeni dziesięcioleci
zmiennie i różnorodnie.
W odróżnieniu od bolszewickiego monstrum, które nieustannie,
choć ze zmiennym nasileniem, deklarowało zawsze i czyni
to po dziś dzień zniszczenie burżuazyjnego wroga, państwa
demokratyczne od początku zachowywały się niekonsekwentnie.
Począwszy od zbrojnej interwencji, poprzez kordon sanitarny,
aż po uznanie dyplomatyczne Związku Sowieckiego i zaproszenie
do Ligi Narodów, przechodzono od jednego politycznego aksjomatu
do drugiego bez cienia skrupułów. Można by taką postawę
uznać za wyraz najwyższego profesjonalizmu, gdyby nie fakt,
że zarówno deklaracje jak i samo zagrożenie ze strony bolszewizmu
nigdy tak naprawdę nie malało. W trakcie II wojny światowej
i związanych z nią zagrożeń zdecydowano się na kolejny,
radykalny krok uznając, że w szczególnych wypadkach bolszewizm
może się okazać sojusznikiem demokracji. Taki egzotyczny
mariaż totalitaryzmu z demokracją stał się fundamentem powojennego
porządku w świecie.
Czy już wówczas myślano o trwałym zespoleniu obu tworów
w jedną całość? Jeżeli nawet, to podobne tendencje musiały
mieć marginalny charakter. W sferach zachodnich dominowało
zadufane przekonanie, że bolszewicy dadzą się w końcu przekonać
o mylności swoich zasad ustrojowych, ideowych, politycznych.
O tym, że zostanie znaleziony złoty środek, trzecia droga,
która pogodzi ideologicznych antagonistów o tym jeszcze
nie myślano. Rychły wzrost napięcia i zagrożenie ze strony
Związku Sowieckiego skutecznie odwróciły obowiązujące podczas
wojny tendencje. Poza tym III Rzesza przestała istnieć.
Jawna wrogość wobec bolszewizmu znowu nie trwała długo.
Przebrzmiały słowa Churchilla, doktryny powstrzymywania
i wyzwalania, wojna w Korei zakończyła się kompromisem,
a na ustach polityków i dyplomatów zagościła "pokojowa
koegzystencja". Jak na ironię, Zachód wyzbył się użycia
siły wobec komunizmu dokładnie w tym czasie, kiedy istniała
bodaj jedyna szansa na wyrwanie siłą fragmentu bolszewickiego
imperium - węgierska rewolucja.
Pojawienie się idei "pokojowego współistnienia"
nie było dziełem przypadku. Stojąc w obliczu zagrożenia
wojną atomową, w obawie przed zagładą całej ludzkości, Zachód
uświadomił sobie, że dalsze zaognianie konfliktów pomiędzy
dwoma systemami może spowodować katastrofę. Wojna okazała
się środkiem niemożliwym do wykorzystania. W tej właśnie
chwili, niejako w odpowiedzi na ideologiczne zapotrzebowanie,
pojawiła się teoria konwergencji, zakładająca stopniowe
upodabnianie się dwóch systemów. Koncepcja zakładała zarówno
obumieranie klasycznego kapitalizmu jak też autentycznego
komunizmu. Skojarzenie elementów obu tych systemów miało
przynieść postulowane rozwiązanie. Mimo licznych rozbieżności,
dominowały tendencje podkreślające z jednej strony zalety
systemu politycznego typu zachodniego oraz wyższość gospodarki
o charakterze socjalistycznym. Czołowy ówczesny rzecznik
konwergencji, Raymond Aron, pisał: "Można lubić lub
nie lubić partii komunistycznej, ale kiedy dochodzi ona
do władzy, to wykazuje zmysł oszczędności zbiorowej, chęć
inwestycji i zdolność narzucania oszczędności i inwestycji
w wybranych dziedzinach."136
Komunistyczna propaganda reagowała niezmiennie wrogo na
wszelkie teorie konwergencji. W oficjalnych partyjnych publikacjach
przedstawiano konwergencję jako zakamuflowany atak burżuazyjnej
propagandy na integralność socjalistycznej ideologii. W
taki sposób byli traktowani nawet najbardziej zagorzali
krytycy systemu kapitalistycznego i zwolennicy wykorzystania
"osiągnięć" ideologii socjalistycznej. Sytuacja
nie uległa zmianie również w okresie pierestrojki, kiedy
głośno artykułowane idee "zbliżenia" i "budowy
wspólnego europejskiego domu" stały się fundamentem
sowieckiej polityki. "Konwergencja" odgrywała
rolę tabu sowieckiej ideologii. Podczas wizyty Gorbaczowa
w Waszyngtonie, której zasadniczym celem było zjednanie
amerykańskiej elity dla idei pierestrojki, słowo "konwergencja"
pojawiło się tylko jeden raz i to, mimo wyraźnej sprzeczności
z wymową wypowiedzianych słów, w kontekście negatywnym.
Gorbaczow mówił: "Intelektualiści są drożdżami społeczeństwa...
Różnimy się, ale nie powinniśmy dramatyzować różnic. To
nie jest "konwergencja", to jest rzeczywistość."137
Trudno dociec, co ówczesny gensek miał na myśli, być może
chodziło o kolejną deprecjację zachodnich ideologów, nie
ulega jednak kwestii, że to, o czym wówczas mówił, było
całkowicie zbieżne z ideą zbliżenia.
Jakkolwiek wrogie były oficjalne reakcje na konwergencję,
nie ulega wątpliwości, że od wczesnych lat 60-tych, idea
ta stanowiła fundament nowej długofalowej strategii. Działalność
zachodnich teoretyków była z tego punktu widzenia bardzo
przydatna, ponieważ u podstaw każdej z odmian tej teorii
leżało przekonanie o konieczności i możliwości liberalizacji
sowieckiego systemu, a przecież taki właśnie był cel pierwszej
przygotowawczej fazy strategii. Nie była to żadna nowość,
raczej rutyna bolszewickiej praktyki politycznej. Lenin
potwierdzał to wielokrotnie, zarówno w słowach jak i w czynach.
W Dziecięcej chorobie "lewicowości" w komunizmie
nauczał, że, w razie wystąpienia takiej potrzeby, można
zdecydować się na wszelkie podstępy, fortele, sposoby nielegalne,
przemilczenia, ukrywanie prawdy, byleby tylko osiągnąć pożądany
cel.138 Tym celem mogło być ostateczne zwycięstwo komunizmu,
albo na przykład przejęcie kontroli nad związkami zawodowymi
w krajach kapitalistycznych. Strategia była jedna. Fałszywa
liberalizacja, a więc zbliżenie do świata kapitalistycznego
leżała u podstaw NEP-u, Zmiany Drogowskazów, Trustu, Rapallo,
sukcesów na arenie międzynarodowej w latach 20-tych. W okresie
formułowania nowej strategii powrócono jedynie do starych
wzorów. Koła w każdym razie nie wynaleziono. Warunek był
jeden - zachowanie dyskrecji. Stąd, gdy w latach 60-tych
teorie konwergencji zyskały wielką popularność, Sowieci
odpowiadali agresją.
Była też druga strona medalu. Należało zachowywać pozory,
podtrzymywać iluzję, nie wolno było zwolennikom zbliżenia
odbierać nadziei. Takie było zadanie ruchu dysydenckiego.
Nielegalne, choć jawne zgromadzenia, konferencje prasowe,
samizdat, pokazowe procesy polityczne, wszystko miało przekonać
postronnych, że system komunistyczny nie jest już monolitem.
Prześladowania, więzienia, szpitale psychiatryczne, przymusowa
emigracja, przypadki śmierci, to była cena uwiarygodnienia
ruchu. Dziesiątki, setki najodważniejszych, najlepszych
ludzi zostało wplątanych w misternie utkaną sieć bolszewickiej
prowokacji. Wreszcie Związek Sowiecki doczekał się własnego
orędownika konwergencji.
Dalej
|